Gonciarz, którego znakiem firmowym jest wyśmiewanie przede wszystkim gimbusów, nie stroni także od cebulaków, buraków oraz studentów. Jedyną grupą ludzi, która ma immunitet na jego, często niewybredne, docinki są licealiści. Zapytany kiedyś dlaczego akurat z nich się nie śmieje, stwierdził, że licealiści mają wystarczająco przesrane w życiu, żeby im jeszcze dokopywać. 

(źródło: x)
Zawsze uważałam, że decydowanie o swojej przyszłości, mając lat 17 czy 18 jest po prostu głupie. I nie dlatego, że sami zainteresowani są głupi, tylko dlatego, że mając 17 lat co ty możesz wiedzieć? Jasne, teraz mając lat 25 wiem niewiele więcej, ale to jakby jest poza tematem.
Taki młody człowiek, którego nauczyciele traktują jak żółtodzioba, który jest przede wszystkim nieodpowiedzialny, a rodzice wymagają żeby zachowywał się jak dorosły, zostaje postawiony przed wyborem. I to nie jest wybór dania na obiad czy koloru majtek, nie. Taki człowiek musi wybrać kim chce być w życiu. I nie ma opcji superbohater albo mistrz świata w piciu piwa na czas. Chodząc na lekcje chemii, biologii, historii czy jakiegoś języka musisz sobie wymyślić co chcesz robić do końca życia, albo jaki masz plan na to życia. To jest absurdalne. 
A potem wszyscy są zdziwieni, że kierunki humanistyczne są tak oblegane, że tylu ludzi kończy administrację czy zarządzanie. Co ci biedni młodzi ludzie mają robić, skoro w kółko słyszą teksty o wyborze takiego zawodu, żeby mieć pracę, żeby prestiż mieć i poważanie wśród sąsiadów. To tak nie działa. 
Dlaczego nie powiedzieć tym ludziom wprost - słuchajcie, wybierzcie studia, które sprawią Wam radochę! Studiujcie to co Was interesuje, co Wam wydaje się CIEKAWE. Sprawcie, żeby Wasze życie miało sens. Tylko pamiętajcie, że może Wam nie wyjść, że może się to skończyć tym, że nie będzie pracy w Waszym zawodzie. Czemu nie traktować ich jak prawdziwych dorosłych, którymi przecież chcą być?
Jest jedna rzecz, której nauczyli mnie moi rodzice - rób tak żebyś była szczęśliwa, my ci pomożemy. I to nigdy nie oznaczało, że mogę robić co chcę, a oni będą mnie utrzymywać. To była kwestia wzajemnego szacunku - Wy mnie wychowaliście i dajecie mi szansę, więc teraz ja muszę zrobić tak, żeby to co mnie interesuje, przekuć na coś dobrego. 
Ileż razy wciągu ostatnich pięciu lat słyszałam od różnych ludzi: "A jest po tym praca?" I za każdym razem chciało mi się krzyczeć, że nie wiem, że po żadnych studiach nie ma pewnej pracy, że przecież nie o to w tym wszystkim chodzi, że wolę być bezrobotna, ale z poczuciem, że coś próbowałam zrobić ze swoim życiem, niż mieć pracę, której serdecznie nienawidzę i wydawać cała wypłatę na psychologa. Ale zawsze się tylko uśmiechałam i mówiłam, że dam sobie radę. 
Więc może zamiast tłuc do głowy licealistom, że muszą mieć pracę i zarabiać, zarabiać, zarabiać, to może pora im powiedzieć, że nie ma znaczenia jakie studia wybiorą, bo za pięć lat coś co jest teraz "intratne" może być tylko wspomnieniem, a pozwolić im kształtować własne głowy? Niech studiują malarstwo, akrobatykę czy pasienie owiec na łące. Wolę to niż lekarza bez powołania czy kolejnego księgowego, który nie wie co robi.
I tak zdaję sobie sprawę z tego, że to co napisałam jest utopijne i naiwne.

UWAGA:
Nie każdy musi kończyć studia. Ba! połowa nawet nie powinna ich rozpoczynać.